Wróciłam ze spotkania na bierzmowanie, lub, jak pozwoliłam
to sobie nazwać na własny użytek „Spotkanie Anonimowych Katolików”. Do tej pory
ich nie lubiłam. Nie chodzi o to, że mam jakieś problemy z Bogiem. Tak jak
pisałam w poprzednim poście „Zależy. Od
ludzi przede wszystkim.”. Do księdza, prosto po święceniach, który myśli, że
może „Zbawić nasze dusze!” zdążyłam się przyzwyczaić. Jednak nie potrafiłam
uszanować przykazania o wzajemnym miłowaniu się, kiedy do akcji wkraczała grupa
wiernych parafialnych rówieśników. Nie jestem idealna. Ale jak każdy człowiek,
nie toleruję pewnych zachowań. Chyba nie lubisz, kiedy ktoś nie słucha w ogóle,
co mówisz? Nie wspominając o tego demonstrowaniu? Wyobraź sobie jeszcze, że
dodatkowo ktoś gasi ostentacyjnie światło, rzuca w Ciebie kurtką, robi sobie
zdjęcia, prosi o wi-fi i rozmawia z kolegami, komentując inne grupki (poniższe
czynności występowały w dowolnej kolejności, zwykle były kumulowane losowo
przez dane grupki). Pomnóż to paranormal activity przez 10, dodaj to, że nikogo
nie znasz i… Witam serdecznie na
spotkaniu Anonimowych Katolików!
Dzisiaj jednak sytuacja uległa zmianie. Jako, iż siedziałam
sama w ławce (Nikt nie chce siedzieć przy mnie? W porządku.), mogłam spokojnie
analizować przychodzące osoby. Wśród kilku dziewczyn maniakalnie patrzących w telefon
i/lub lusterka zauważyłam blondynkę. Wyróżniała się. Po pierwsze- glany, a nie
tak jak dziewczyny stojące przy niej- buty na obcasach. Po drugie- była
wystraszona. Nie wiem, czy za pośrednictwem instynktu łowcy, czy instynktu
macierzyńskiego, postanowiłam się z dziewczyną zapoznać. Byłam zszokowana. I to…
pozytywnie. Wydaje się spokojną, miłą, pozytywną osobą, mamy podobny gust muzyczny
i zainteresowania. Nie zamierzam przesadzać, w końcu ile można się dowiedzieć o
człowieku po niecałej godzinie rozmowy. Myślę, że przy najbliżej okazji
poproszę ją o jakiś kontakt, chciałabym ją lepiej poznać. Może to jeden z
życiowych motyli?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz