czwartek, 26 grudnia 2013

Nieśmiali żyją… nudniej

Magia świąt powoli się rozmywa, najjaśniejsza gwiazda blednie. Leżymy leniwie (niektórzy w panice liczą pochłonięte kalorie-paranoja). Wielkimi krokami zbliża się sylwester… Dziewczyny szykują kreacje, klnąc w duchu, że niepotrzebnie jadły te wszystkie pyszności.



No właśnie…



To chyba będzie jeden z moich najbardziej „dojrzałych” sylwestrów. Spędzę go z… kotem, rodzicami i dziadkami. Cóż, nie tylko ja jestem zawiedziona.




Uroczo. Zdaję sobie sprawę, że w tym momencie mnie zlinczujesz. Pewnie myślisz: ”Daj spokój dziewczyno, to tylko sylwester.”. Zdaję sobie z tego w pełni sprawę. Jednak, biorąc pod uwagę moją sytuację, marzę o wyrwaniu się gdzieś, oderwaniu do tego wszystkiego.



No cóż, to i tak lepsze od tej drugiej opcji- miałam być w szpitalu, ale jadę tam siódmego stycznia.

Z czego wynika taka a nie inna sytuacja? Cóż… nie jestem popularną osobą. Szczerze, nigdy mi na tym nie zależało. Nie znajdziesz mnie na portalach społecznościowych ani na  zdjęciach z wszelakich konkursów(zawsze udało mi się schować.). Nazwijmy rzecz po imieniu- byłam kiedyś bardzo nieśmiała i chociaż starałam się zwalczyć tą cechę, to pewien jej zalążek pozostał. Wcześniej mi to nie przeszkadzało, ale właśnie w takich sytuacjach przydałaby mi się „siła przebicia”.

Mam dwie prośby- jeśli będziesz miał/miała taką możliwość, wznieś za mnie toast, chociażby z wody z kranu.

I druga sprawa- ze względu, iż pewnie spędzę tą „jedyną noc w roku” przy komputerze, jeśli chcesz, możesz w komentarzach napisać pytania do mnie. Czy to będzie pytanie o mój wiek, czy o to, „Czy w dzieciństwie wierzyłam, że kołdra jest magiczną tarczą chroniącą przed potworami?”- zależy od Ciebie. Może odpowiem na wszystkie, może wybiorę kilka- zależy, ile ich napłynie, i jak będą brzmiały.
Z góry dziękuję.


Zdaję sobie sprawę, że nie jestem osobą obdarzoną dobrym gustem, a jedynym programem do obróbki graficznej jaki znam jest Paint, to mimo to pozwoliłam sobie przygotować zestawy, w których sama na sylwestrze chętnie bym wystąpiła. Może zainspirują tą damską część czytelniczek. 



A jakie są Twoje plany na sylwestra?


poniedziałek, 23 grudnia 2013

Nic zakasującego, czyli wszystkiego najlepszego

Z okazji świąt Bożego Narodzenia, życzę Ci nabycia umiejętności łapania radości, nie tylko zachowywania jej w duszy, ale też dzielenia się nią z ludźmi. Aby każdy dzień niósł ze sobą coś pozytywnego. Po prostu- zwykłego ludzkiego szczęścia.





czwartek, 19 grudnia 2013

Gorzko-słodka wigilia… ze szczyptą magii


Od dłuższego czasu chciałam napisać opowiadanie, gdyż nie robiłam tego od trzeciej klasy szkoły podstawowej. Jaki jest temat?
„W równoległym świecie postać literacka opisuje twoje życie jako fan-fiction.”

Być może mało ambitne, ale dobre jako rozgrzewka.

Uprzedzam, że opowiadanie jest mało porywające i długie.
Mimo wszystko zachęcam do przeczytania… i recenzowania oczywiście.

Zanim zaczniesz czytać, proponuję posłuchać ten utwór:




A więc od teraz tego bloga przejmuje Ron Weasley, klawiatura zamienia się w pióro.
Zapraszam.



Lumos maxima.



Niebiesko-biała kula światła nieśmiało wystrzeliła z różdżki i oświetliła pożółkłe kartki papieru. Zagryzłem w zębach pióro. Robiłem to odruchowo, świadomy, że to nie jest najlepszy pomysł. Połaskotany pierzem, zacząłem kasłać.
„A niech to szlag. Tylko, żeby nikt się nie obudził.”
Rozejrzałem się po komnacie.
Moi współlokatorzy spali jak spetryfikowani.
Spojrzałem na łóżko Harry’ego. Na szczęście dzisiaj nic nie wskazywało na to, żeby śnił mu się Sam-Wiesz-Kto.

Idealnie. Mogłem wrócić do mojej opowieści.

W sumie sam nie wiem, kiedy zacząłem. Być może pomysł zrodził się na którejś z lekcji z profesorem Snape’em, kiedy panicznie musiałem dokądś uciec, przynajmniej myślami.




Tak czy owak, pisanie o mugolce niezwykle mnie relaksowało. Często dziwiłem się, że mam w sobie takie pokłady wyobraźni. Cóż, u Fred’a i Georga’a kreatywność przejawiała się w wymyślaniu licznych kawałów, dlaczego u mnie nie miała się objawiać talentem pisarskim? No dobrze, trochę przesadziłem…
No i znowu odpłynąłem, pora napisać kilka słów, zanim zasnę:

„Wstawaj!- usłyszała krzyk mamy. Lewym okiem popatrzyła na zegarek. Za piętnaście siódma. Jej małym marzeniem, odkąd otworzyła prawe oko, było ponowne pogrążenie się we śnie. Motywowała ją tylko myśl, że dzisiaj jest wigilia klasowa i skrócone zajęcia. W to, że w szkole pojawi się Marcin wątpiła- nie było go od wczoraj.
Czas od wyjścia z domu do pojawienia się w sali minął jej błyskawicznie- chociaż i tak znalazła się tam minutę po dzwonku. Rozejrzała się po klasie. Widok był niepokojący- w ławkach znajdowało się zaledwie pięciu uczniów, wliczając ją. Najgorsze było to, że nauczycielka(przez Annę wielokrotnie w myślach nazywana Harpią), nie zamierzała odpuszczać. Na szczęście, w momencie, kiedy Harpia pytała trzecią osobę z pracy domowej, w klasie pojawił się Marcin.



A więc ten dzień wcale nie miał być taki zły.”



Otworzyłem oczy. Przez okno przebijała się biała poświata – pewny znak, że przez noc zdążyło napadać dużo śniegu.
-Hej Ron!- usłyszałem głos Harry’ego.-  Wybieramy się do Hogsmeade, idziesz z nami?

Musiałem przez chwilę przetrawić te słowa.

-Nie, dzięki Harry, wybiorę się za tydzień.

-Chyba jeszcze dobrze się nie obudziłeś.-uśmiechnął się Harry.

-Wyprawa do Miodowego Królestwa jest kusząca, ale dzisiaj zamierzam poćwiczyć trochę latanie, jeśli chcę coś osiągnąć w Quidditch’u. Zatem jeszcze raz mówię, wybiorę się za tydzień.

-Jak chcesz- Harry wzruszył ramionami- do zobaczenia na obiedzie.

-Cześć.

Po powrocie byłem wściekły- nie dość, że dzisiaj wielokrotnie lądowałem w śniegu, to jeszcze na dodatek musiałem trafić na Malfoy’a.

-Co  to Weasley? Jesteś cały mokry od swoich łez? Nie martw się, słyszałem, że poszukują testera tłuczków, więc twoja kariera w Quidditch’u wcale nie jest skreślona.

- A, Malfoy. Niestety, bez oklasków twoje słowa nie mają aż takiej mocy. Na przyszłość nie ruszaj się bez Goyle’a i Crabbe’a.

 

Widocznie zaskoczyłem Draco, gdyż nic mi nie odpowiedział. Postanowiłem pójść jak najszybciej do dormitorium, byłem cały przemoczony od stopniałego śniegu.

 

Lekko się przestraszyłem, kiedy zobaczyłem Hermionę siedzącą na moim łóżku. Czytała coś. Na początku nie zwróciłem na to uwagi- była to czynność, w jakiej najczęściej można było ją spotkać. Jednak zaniepokoił mnie wyraz jej twarzy- zwykle nie wyrażała żadnych emocji, tym razem jej brwi było zmarszczone, jakby nie mogła odczytać liter.

 

-Co to Hermiono, dlaczego masz minę, jakbyś zjadła cukierka o smaku wymiocinowym?- Palnąłem.

 

Ale w tym momencie pewnie sam tak wyglądałem. Cholera, Hermiona czytała moje opowiadanie o Annie! Czułem, jak uszy pieką mnie żywym ogniem.

 

-Tooo… prywatne- bąknąłem- poza tym istnieje coś takiego jak przestrzeń osobista, wiesz?!

-O co Ci chodzi Ron? Chciałam tylko pożyczyć notatki, te kartki leżały na wierzchu…

-Ty chciałaś pożyczyć notatki ode mnie?! To żart, błagam, mam w to uwierzyć?!

-Jak tam chcesz.-oddała mi „notatki”. -Kiedy spotkasz Harry’ego, przekaż mu, że chcę z nim pogadać.

 

Zaczęła kierować się do drzwi.

 

- Przekaż mu, że chcę z nim pogadać.- przedrzeźniałem ją.

 

Odwróciła się, po policzkach spływały jej łzy. Niemal wybiegła z naszego dormitorium.

 

„Brawo Ron, znowu ranisz tych, na których najbardziej ci zależy.”

 

Schowałem kartki pod poduszkę i w końcu poszedłem się przebrać- na podłodze pojawiła się już spora kałuża ze stopniałego śniegu.

Kiedy uporządkowałem wszystko wokół siebie, nadszedł czas, by uporządkować wszystko we mnie.

 

Nie miałem w sumie na nic ochoty, nie poszedłem na obiad- potrzebowałem chwilowego oderwania od rzeczywistości. Zacząłem kontynuować moje opowiadanie:

 

„Od tego momentu lekcje nabrały tępa, jakby w Marcinie tkwiła moc podróżnika w czasie. Zanim się obejrzała już wybił dzwonek na lekcję wychowawczą, a raczej-wigilię klasową. Nagle populacja klasy wzrosła niemal dwukrotnie. Oczywiście przez najbardziej ekstremalne zadanie- dzielenie się opłatkiem-trzeba było przejść na samym początku.

 

Anna postanowiła złożyć Marcinowi życzenia „w środku”- stwierdziła, że to najlepsza strategia. Dzieliła się z kolejną osobą z rzędu, najwyraźniej wszyscy z klasy stwierdzili, że na jej długie i indywidualne dla każdej osoby życzenia najlepszą odpowiedzią jest „Nawzajem.”. Z początku było to zabawne, zwłaszcza, ze jednemu chłopakowi życzyła miłej dziewczyny. Nagle, usłyszała swoje imię.




 Ciarki przeszły jej po całym ciele. Tego nie przewidziała. Marcin postanowił złożyć jej życzenia pierwszy. Była na niego zła. To zniweczyło jej cały plan. Czuła się zagrożona i przyciśnięta do muru. Zaczerwieniła się. Popatrzyła w jego oczy, ale tylko na chwilę. Nie potrafiła utrzymać kontaktu wzro-…”

 

Do dormitorium wpadł Harry, a zaraz za nim Hermiona. Omal nie złamałem pióra na pół. Postanowiłem nie miotać się panicznie z ukryciem pożółkłych stron. Dyskretnie schowałem je pod poduszką.

W tym czasie Harry usiadł na swoim łóżku, a Hermiona na moim.

 

 

-Ron, myślę, że powinieneś się posłuchać Hermiony- powiedział Harry.

 

Spłoszyłem się, nie wiedziałem, o co chodzi.

 

-Mam teorię na temat snów Harry’ego.

 

Odetchnąłem z ulgą.

 

-Słucham.-odpowiedziałem.

 

-Na początku blizna Harry’ego była nazwijmy to „pamiątką”. Lecz, czy nie uważacie, że to niepokojące, że za każdym razem, kiedy śni ci się… no wiesz…, że blina cię boli?- Zapytała Harry’ego.

 

-To raczej oczywiste, że ma to ze sobą związek. Pytanie tylko, jaki?

 

-Harry… czujesz ból, kiedy odczuwasz silne emocje. Ale to nie tylko to… myślę, że… jakby to nie zabrzmiało… odczuwacz JEGO myśli i odczucia!

 

Dla mnie było to zbyt abstrakcyjne. Popatrzyłem na posiadacza blizny. Siedział, w jednej ręce trzymał okulary, drugą masował czoło.

 

-To… miałoby sens- wyszeptał.- Te wszystkie sny. Nienawiść. Pustka. Ale to oznacza…

 

-Harry, majaczysz- wyrwałem go z letargu.

 

-Voldemort znów przyjdzie po mnie.

 

Powiedział to nieludzko spokojnym głosem.

 

Popatrzyłem na Hermionę. Choć jej twarz miała kamienny wyraz, w oczach widziałem przerażenie.

 

-Harry -powiedziałem, drżącym głosem- o czym ty gadasz?!

 

-Miałem sen. Myślę, że on jest tu gdzieś blisko. Może to kwestia dni.

 

Hermiona nadal tkwiła w bezruchu. Harry ponownie założył okulary.

 

Zapanowała niezręczna cisza.

 

Miałem tego dość, czułem się jak w wariatkowie.

 

Wziąłem kartkę, pióro i wyszedłem.

 

Nawet nie zauważyli, kiedy to zrobiłem. Nie wiem, czy było to spowodowane tym, że zrobiłem to z prędkością złotego znicza, czy po prostu najważniejszy był Potter. Pewnie to drugie, jak zwykle.

 

Piąte piętro. Biblioteka. Miejsce tonące w tysiącach ksiąg i woluminów. Idealne miejsce na kryjówkę.

 

Pisałem dalej:

 

„(…) Zaczerwieniła się. Popatrzyła w jego oczy, ale tylko na chwilę. Nie potrafiła utrzymać kontaktu wzrokowego. Tymczasem Marcin obdarzył ją uśmiechem. Nie była pewna, czy to był jego najpiękniejszy uśmiech, czy po prostu każdy jego uśmiech taki był.


-Życzę Ci przede wszystkim zadowolenia z życia zawodowego- zaśmiał się. Przewiduję ci karierę pisarki, wiesz? -zapytał, przekrzywiając głowę.


Anna przełknęła ślinę-czyżby o czymś wiedział?...Czyżby czytał…?


-A tak poza tym to dużo zdrowia szczęścia i nawzajem! Uśmiechnął się.


-Życzę ci spełnienia marzeń… oprócz apokalipsy zombie, to raczej słaba opcja.- odpowiedziała uśmiechem.-Dużo zdrowia, pieniędzy, wymarzonej kariery i fajnej dziewczyny.

 

Po czym połamała się szybko opłatkiem i niemalże uciekła. Przez resztę wigilii nie odezwali się nawet słowem, mimo, że siedzieli blisko siebie.

 

Anna wracała do domu przytłoczona myślą, że pragnie miłości, na jaką nie zasługuje. Dobijała ją myśl, że jutro na pewno nie zobaczy Marcina w szkole. Po raz pięćsetny tego dnia postanowiła go sobie darować...   ”

 

-Ron! W końcu cię znalazłam!- usłyszałem, a następnie zobaczyłem Hermionę wyłaniającą się zza regału.

 

-O co chodzi, potrzeba jeszcze jednej osoby do kółka wsparcia dla Harry’ego?- zapytałem.

-Daj spokój Ronald… Ron… Chciałam cię przeprosić.

 

Przerwałem pisać ostatnie zdanie. Popatrzyłem na nią.

 

-Przepraszam, że tak się zachowałam wobec ciebie, że przeczytałam to- pokazała palcem na stronę, na której jeszcze wysychał tusz. – Przepraszam, że ostatnio skupiam się tylko na Harry’m, ale zrozum- w tej chwili to my jesteśmy jego rodziną, jego wsparciem. On nas potrzebuje, niedługo mogą dziać się naprawdę złe rzeczy…-powiedziała jednym tchem.

 

-Jeśli będziemy trzymać się razem, nic nie powinno się stać. Już nie raz byliśmy w takiej sytuacji i wychodziliśmy z niej cało. Ja też przepraszam, nie powinienem tak na Ciebie krzyczeć, kiedy przeczytałaś moje opowiadanie.

 

-Twoje opowiadanie-po raz pierwszy widziałem Hermionę zupełnie zdziwioną.

 

-Err…tak, opowiadanie, no wiesz, dla relaksu- uśmiechnąłem się.-Wiesz zbytnio się z tym nie obchodziłem, bo wydawało mi się to typowo, no wiesz… dziewczyńskie.

 

-Nie mogę uwierzyć, że byłam zazdrosna o fikcyjną postać-wyszeptała.- Bo widzisz, ja… bardzo cię lubię.

 

-Ja ciebie też- uśmiechnąłem się.-Wracajmy już do dormitorium, w porządku?

I tak podążałem szkolnym korytarzem, w jednej ręce dzierżąc plik papierów i pióro, a w drugiej rękę Hermiony.

 

Tej nocy po raz pierwszy wykreśliłem aż tyle tekstu z mojego opowiadania:

 

„(…)Anna wracała do domu przytłoczona myślą, że pragnie miłości, na jaką nie zasługuje. Dobijała ją myśl, że jutro na pewno nie zobaczy Marcina w szkole. Po raz pięćsetny tego dnia postanowiła go sobie darować

Anna wracała do domu z wielką burzą nachalnych pytań:

Czy powinna sobie darować Marcina?

Na jakiej podstawie wróży jej karierę pisarki?

Czyżby czytał jej bloga?

 

Anna jeszcze nie znała odpowiedzi na te pytania. Znała je natomiast przyszłość. Jedyne co mogła zrobić, to czekać na jutrzejszy dzień.

Dzień, który być może nie będzie znaczył nic.

Dzień, który być może zmieni wszystko.  ”

Podziękowania… bez skrępowania

Trochę odejdę od tematu mojego życia, chociaż nie do końca.

Postanowiłam wziąć udział w pewnym konkursie, ogłoszonym przez bloggerkę Lilou.
Zadaniem, jakiego każdy uczestnik musi się podjąć, jest napisanie posta właśnie o Niej.

Ja do tego tematu podeszłam trochę inaczej.
UWAGA! Osoby z poczuciem estetyki proszę o odejście od monitora, opcjonalnie zapraszam na bloga
Nadal tu jesteś?... Cóż, więc zapraszam….



sobota, 14 grudnia 2013

element kryminału, handel nadzieją, zawody w podnoszeniu życia – waga ciężka

Długo zastanawiałam się, czy pisać te słowa, jak je ująć, jak to przekazać. Przyznaję, że jednocześnie sama będę musiała to sobie poukładać.

Ale jak to bywa w każdym kryminale, napięcie należy dawkować…

Problemy z kręgosłupem mam od 10 roku życia. To właśnie od tego momentu zostałam wyoglądana przez dziesiątki lekarzy, była mi robiona niezliczona ilość prześwietleń. Każdy zalecał co innego, odsyłał do innego miejsca. Ba, chodziłam swego czasu na gimnastykę korekcyjną. Oczywiście według pani prowadzącej zajęcia doskonałym panaceum na wszelkie dostępne urazy- od płaskostopia zaczynając na skoliozie kończąc- były „brzuszki”. Jednak powoli trafiałam na bardziej zorientowanych ludzi.

Domniemany finał mojej „kręgosłupowej sprawy” miał odbyć się w ten piątek. Lekarz miał ocenić moją dojrzałość kostną i czy można założyć mi jeszcze gorset ortopedyczny. Byłam szczęśliwa. Moje nieustanne ćwiczenia, wyrzeczenia, „pielgrzymki” miały się zakończyć. 
Ta miała być ostatnia. Niestety, rodzice nie mieli mnie jak dostarczyć do miejscowości, w której miałam być badana. Więc… pojechałam ze znajomym rodziców, który okazał się… szefem ochrony. Trochę mnie to rozbawiło.

Zwłaszcza jeden moment w naszej podróży, kiedy musieliśmy zboczyć z głównej asfaltowej drogi, w odludzie. Była duża mgła, my stojący w środku pól. Nagle podjechała jakaś wielka furgonetka. Wysiadła z nich dwójka ludzi. Mój „szofer” przeprosił mnie, powiedział, że musi porozmawiać ze swoimi pracownikami. Udali się na tyły naszego pojazdu, stali, rozmawiając o czymś przy otwartym bagażniku. Znajomy rodziców wręczył im jakąś kopertę, po czym pożegnali się i każdy pojechał w swoją stronę.  I niby nic się nie wydarzyło, ale jakoś niesamowicie mnie to rozbawiło.  Czułam się, jakbym znalazła się w środku ulubionych filmów kryminalnych.

W punkcie docelowym znalazłam się około godziny 12. Całe 4 godziny do wizyty. Udałam się do miejscowej galerii, napawałam moje oczy pięknymi ozdobami, oglądałam ludzi, którzy kupowali wszystko na swojej drodze, jakby świadomi zbliżającej się apokalipsy. Czas spędzony na badaniu zwyczajów miejscowych hipsterów i ćpaniu zapachów nowych wykładzin w okolicznym sklepie budowniczym minął szybko.

Jeszcze w poczekalni byłam uśmiechnięta. Zastanawiałam się, jak będę wyglądała w gorsecie. Wyobrażałam sobie reakcję klasy, jak skomentuję mój wygląd. „Jak oceniacie moją zbroję? Minus pięć do szybkości, ale za to plus piętnaście do postawy wojownika.”- tak chciałam powiedzieć.

Lecz czasami w życiu człowieka pojawia się kubeł zimnej wody. A ten oprócz kostek lodu z góry, w którą uderzył Titanic, zawierały jeszcze węgorze.
Nie chcę opisywać całej wizyty, jaką ogromną przykrość mi sprawiła. Postanowiłam wybrać jeden obrazek i zrobić z niego mema, przedstawiającego „najlepsze” teksty lekarza.





Rozpłakałam się gabinecie. Zwykle potrafiłam wytrzymać i dać upust emocjom dopiero po wyjściu. Lecz nie. Przy najbardziej chamskim lekarzu, z jakim do tej pory miałam do czynienia, musiałam się rozbeczeć.

Diagnoza?

W skrócie- nie będzie gorsetu, będą operacje. Co i tak nie gwarantuje, że będzie lepiej.
Płakałam po powrocie do domu, w nocy, kiedy próbowałam zasnąć. Nie tylko ja, rodzina też czuła się okropnie. I im bardziej starałam się im tego wszystkiego oszczędzić, tym bardziej ich krzywdziłam, co mnie dobiło.

Moje nadzieje zostały zdeptane, połknięte, rozgryzione, wydalone i tak jeszcze z dziesięć razy.

Chciałam wyrwać się z tego ciała, z tej cielesności.

Najgorsze było starcie z rzeczywistością. Kiedy po otwarciu powiek dotarło do mnie, że to nie był sen.

Jednak, jak widać, nie utopiłam się w wannie.

Boję się wielu rzeczy: narkozy, operacji, pobierania krwi, licznych badań.

Blog zmieni nieco swój niewidzialny i niezapisany status.
Będzie opowiadał o mojej rzeczywistości, ale czasami wplotę to, co dzieje się od „medycznej” strony.
Od strony choroby Scheuermanna.

Ta przypadłość to kolejny sprawdzian, jeden z wielu, jaki mnie czeka.

I zamierzam zdać go na ocenę celującą...








sobota, 7 grudnia 2013

Role obsadzone

Nie wiem, czy oglądasz filmy/seriale, których odbiorcami z reguły mają być nastolatki. Jako, iż należę do tej grupy wiekowej, niekoniecznie z wielką chęcią zapoznałam się z kilkoma tytułami.
Lecz mam wrażenie, że wszystkie odnoszą się do tego samego.

Zależność jest prosta:
Główna bohaterka musi być osobą, z którą mogłaby się identyfikować jak największa grupa odbiorczyń. Jak osiągnąć ten efekt? Proste. Musi być nieśmiałą brunetką, o niewinnych brązowych oczach. Dodatkowo musi mieć masę kompleksów, popełniać wpadki. Opcjonalnie musi mieć ogromny talent, ale jeśli już, to wokalny, granie na ukulele z kwartetem kóz jest „mało cool”. 



Nie zapominajmy o przyjaciółkach. Dwie? Tak, w zupełności wystarczą.



Dobrze, mamy główną rolę i dwie postaci poboczne. Co dalej?

Fabuła, coś musi ją napędzać. Szkoła? Nauka? Zabawa lalkami? Błagam, to się nie sprzeda. A może… miłość! Tak, to genialny wątek!

Zatem potrzebujemy roli męskiej. Jaki powinien być? Wiadomo, przystojny, najpopularniejszy w szkole. Co z tego, że szczytem jego umiejętności intelektualnych było ułożenie wyrazów z makaronu-literek, skoro prawie wszystkie dziewczyny marzą, żeby pisać mu wypracowania. No i uśmiech, oczywiste, że idealnie proste zęby muszą swoją bielą razić bardziej niż słońce. Czym może się zajmować? Hmm… kapitan drużyny sportowej, ewentualnie gwiazda rocka. Dla optymalnego efektu proponuję piosenkarza rzucającego na koncertach piłkami w widownię.



Doskonale! Dodamy jeszcze zołzy, może jakiś szkolny konkurs, dziwnych rodziców… Coś się wymyśli.

Wydarzenia? Głównym celem naszej bohaterki jest zdobycie serca wymarzonego chłopaka(ponad to spektakularna wygrana w konkursie, upokorzenie drużyny wściekłych zołz przy całej szkole i skończenie roku nauki z najlepszymi ocenami we wszechświecie ). Tylko, że jest jeden problem… ewentualnie kilka. Zależy, jak bardzo fabuła ma być „głęboka”. Może nie utrudniajmy sobie życia, pomyślmy, jakim cudem nieśmiała, niewidzialna dziewczyna ma sprawić, żeby taki chłopak chciał z nią być?...

Sama się zastawiam. To co pisałam wyżej, było na pół prawdą, na pół parodią. Jednakże moje życie co raz częściej zaczyna przypominać właśnie taki serial.

I wygląda na to, że nie dostałam miejsca siedzącego, tylko obstawiono mnie w głównej roli. Nie pasuje mi to, w ogóle. Ale tak, przyszło mi być tą szatynką o spojrzeniu Bambi, która z tęsknotą patrzy na jednego z najfajniejszych kolesi ze szkoły.
W przeciwieństwie do filmowych heroin, nie mam ukrytego talentu, przyjaciółki są w innych szkołach, więc nie ma szans na ambitne operacje, a zołzy-pokonałam dawno.

No i kiedy ogląda się takie produkcje, można pominąć środek filmu, wiadomo- zakończenie będzie szczęśliwe dla głównej bohaterki.

W moim przypadku, nie ma takiego poczucia.

Przez początek tego tygodnia próbowałam być niedostępna. Jak mi to poradziła przyjaciółka:” Musisz przejąć inicjatywę, zagrać z nim w ta grę.”



Zamierzałam być taka przez tydzień, ale nie dałam rady. Szczerze? Najbardziej stresujący i jeden z najgorszych początków tygodnia, jakich miałam. Argh, dlaczego w poniedziałek musiał założyć koszulę, w której lubię go najbardziej? Ale postanowiłam być twarda. Ale, co zabawne, jakby znowu o wszystkim wiedział. Na przerwie starał się skupić moja uwagę, mimo, że siedziałam do niego plecami. Na lekcji dosiadł się do mnie, przysuwał swoje ręce jak najbliżej moich. Odsuwałam je- więc w końcu się poddał. Najgorsze jest to, że mam poczucie winy, bo nauczyciel strasznie go zjechał.
Marcin już na początku lekcji zwierzył mi się ze swoich  obaw. Rzeczywiście- nauczyciel zachowuje się ostatnio wobec nas, jakby chciał nas zabić, zakopać, odkopać, sklonować i ponownie zabić.
Ale nie ma ku temu żadnych podstaw. Jeśli ma jakieś problemy osobiste to niech je rozwiązuje, a nie wyładowuje się na uczniach.
Szczególnie upodobał sobie Marcina.
Oczywiście, kto miał iść do odpowiedzi? Nic nie umiał. Nauczyciel powiedział mu, żeby został po lekcji. Kiedy wrócił do ławki, wycedził przez zęby: ”Przyjdę, pewnie, że przyjdę. Nie zostawię tak tego.” Kipiał od złości. „Marcin, błagam, narobisz sobie kłopotów, po co Ci to?”-powiedziałam łamiącym się głosem. Popatrzył na mnie. Zmienił się, był smutny. Wyszeptał: ”Wiesz co jest najgorsze? Bezsilność. Nic mu nie udowodnię. ”
Jakby mnie ktoś kopnął w brzuch. Nie, wolałabym, żeby ktoś rzeczywiście mnie tak kopnął, ten ból byłby niczym w porównaniu z tym, kiedy zobaczyłam Marcina na granicy wściekłości i łez. No bo ile można znosić ciągłe znęcanie się? Bo jak to inaczej nazwać?

We wtorek nie odezwaliśmy się do siebie w ogóle, nawet się nie przywitaliśmy.

Od środy wszystko zaczęło wracać do normy.

Do tego stopnia, że w piątek na Klasowych Mikołajkach, znowu żartowaliśmy i wygłupialiśmy się.
Zaczynam się w tym wszystkim gubić. Raz on mnie ignoruje, raz (na własne życzenie) ja jego.
Komplikuję sobie życie, ale nie mam pomysłu na inne rozwiązanie.


Wielki Reżyserze Rzeczywistości, czy mogę prosić o wgląd w scenariusz? Nie? No tak… Przedstawienie musi trwać.