sobota, 14 grudnia 2013

element kryminału, handel nadzieją, zawody w podnoszeniu życia – waga ciężka

Długo zastanawiałam się, czy pisać te słowa, jak je ująć, jak to przekazać. Przyznaję, że jednocześnie sama będę musiała to sobie poukładać.

Ale jak to bywa w każdym kryminale, napięcie należy dawkować…

Problemy z kręgosłupem mam od 10 roku życia. To właśnie od tego momentu zostałam wyoglądana przez dziesiątki lekarzy, była mi robiona niezliczona ilość prześwietleń. Każdy zalecał co innego, odsyłał do innego miejsca. Ba, chodziłam swego czasu na gimnastykę korekcyjną. Oczywiście według pani prowadzącej zajęcia doskonałym panaceum na wszelkie dostępne urazy- od płaskostopia zaczynając na skoliozie kończąc- były „brzuszki”. Jednak powoli trafiałam na bardziej zorientowanych ludzi.

Domniemany finał mojej „kręgosłupowej sprawy” miał odbyć się w ten piątek. Lekarz miał ocenić moją dojrzałość kostną i czy można założyć mi jeszcze gorset ortopedyczny. Byłam szczęśliwa. Moje nieustanne ćwiczenia, wyrzeczenia, „pielgrzymki” miały się zakończyć. 
Ta miała być ostatnia. Niestety, rodzice nie mieli mnie jak dostarczyć do miejscowości, w której miałam być badana. Więc… pojechałam ze znajomym rodziców, który okazał się… szefem ochrony. Trochę mnie to rozbawiło.

Zwłaszcza jeden moment w naszej podróży, kiedy musieliśmy zboczyć z głównej asfaltowej drogi, w odludzie. Była duża mgła, my stojący w środku pól. Nagle podjechała jakaś wielka furgonetka. Wysiadła z nich dwójka ludzi. Mój „szofer” przeprosił mnie, powiedział, że musi porozmawiać ze swoimi pracownikami. Udali się na tyły naszego pojazdu, stali, rozmawiając o czymś przy otwartym bagażniku. Znajomy rodziców wręczył im jakąś kopertę, po czym pożegnali się i każdy pojechał w swoją stronę.  I niby nic się nie wydarzyło, ale jakoś niesamowicie mnie to rozbawiło.  Czułam się, jakbym znalazła się w środku ulubionych filmów kryminalnych.

W punkcie docelowym znalazłam się około godziny 12. Całe 4 godziny do wizyty. Udałam się do miejscowej galerii, napawałam moje oczy pięknymi ozdobami, oglądałam ludzi, którzy kupowali wszystko na swojej drodze, jakby świadomi zbliżającej się apokalipsy. Czas spędzony na badaniu zwyczajów miejscowych hipsterów i ćpaniu zapachów nowych wykładzin w okolicznym sklepie budowniczym minął szybko.

Jeszcze w poczekalni byłam uśmiechnięta. Zastanawiałam się, jak będę wyglądała w gorsecie. Wyobrażałam sobie reakcję klasy, jak skomentuję mój wygląd. „Jak oceniacie moją zbroję? Minus pięć do szybkości, ale za to plus piętnaście do postawy wojownika.”- tak chciałam powiedzieć.

Lecz czasami w życiu człowieka pojawia się kubeł zimnej wody. A ten oprócz kostek lodu z góry, w którą uderzył Titanic, zawierały jeszcze węgorze.
Nie chcę opisywać całej wizyty, jaką ogromną przykrość mi sprawiła. Postanowiłam wybrać jeden obrazek i zrobić z niego mema, przedstawiającego „najlepsze” teksty lekarza.





Rozpłakałam się gabinecie. Zwykle potrafiłam wytrzymać i dać upust emocjom dopiero po wyjściu. Lecz nie. Przy najbardziej chamskim lekarzu, z jakim do tej pory miałam do czynienia, musiałam się rozbeczeć.

Diagnoza?

W skrócie- nie będzie gorsetu, będą operacje. Co i tak nie gwarantuje, że będzie lepiej.
Płakałam po powrocie do domu, w nocy, kiedy próbowałam zasnąć. Nie tylko ja, rodzina też czuła się okropnie. I im bardziej starałam się im tego wszystkiego oszczędzić, tym bardziej ich krzywdziłam, co mnie dobiło.

Moje nadzieje zostały zdeptane, połknięte, rozgryzione, wydalone i tak jeszcze z dziesięć razy.

Chciałam wyrwać się z tego ciała, z tej cielesności.

Najgorsze było starcie z rzeczywistością. Kiedy po otwarciu powiek dotarło do mnie, że to nie był sen.

Jednak, jak widać, nie utopiłam się w wannie.

Boję się wielu rzeczy: narkozy, operacji, pobierania krwi, licznych badań.

Blog zmieni nieco swój niewidzialny i niezapisany status.
Będzie opowiadał o mojej rzeczywistości, ale czasami wplotę to, co dzieje się od „medycznej” strony.
Od strony choroby Scheuermanna.

Ta przypadłość to kolejny sprawdzian, jeden z wielu, jaki mnie czeka.

I zamierzam zdać go na ocenę celującą...








9 komentarzy:

  1. Twój post bardzo podsumowuje tak jak go zatytułowałaś "zawody w podnoszeniu życia", sama lepiej bym tego nie określiła. Mam takie odczucie, że musisz pisać ciekawe wypracowania. Jeśli zamierzasz zdać egzamin jak napisałaś to świetnie, liczy się i tu postaram użyć się właściwego wyrazu, zdrowe odpada, może, może ... po prostu pozytywne podejście do tego co i tak każdego z nas czeka tylko w różnej intensywności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety czasy, kiedy wymagano ode mnie pisania wypracowań, minęły dawno, obecnie muszę pisać dziesięć argumentów, potwierdzających tezę, z którą się nie zgadzam.
      Ale może napiszę tu kiedyś jakieś opowiadanie, kto wie, kto wie.
      Też sądzę, że najlepiej jeśli zachowam optymizm i… kręgosłup moralny.

      Usuń
  2. Na takie wieści od lekarza zareagowałbym tak samo jak Ty... Nie masz łatwo. Moim zdaniem nie możesz się poddać i pokazać wszystkim, że mimo tego przez co musisz przejść, nadal jesteś silna. Tak jak napisałaś - "I zamierzam zdać go na ocenę celującą..." - to będzie wielki, jak nie największy, egzamin w Twoim życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zamierzam się poddawać. Nie dla innych, dla siebie.
      I może któregoś dnia będę silna na tyle, by tą siłą podzielić się nią z innymi.

      Usuń
  3. Gratuluję
    I ŻYCZĘ SZCZĘŚIA
    Cieszę się że się nie poddajesz
    Coraz mniej takich ludzi
    Zwłaszcza że jesteś młoda
    Ludzie powinnie cie nosić na rękach za twoją odwagę i upór
    BRAWO BRAWO BRAWO ( WIWAT NA STOJĄCO )

    ps Powinnaś pisać książki - zawodowo bo masz piękny styl i łatwość pisania

    http://sigmay-rozkimny.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przesadzałabym z tym noszeniem mnie na rękach. Myślę, ze zachowuję się po prostu „normalnie”. Nie ma sensu chowania się w kąt i płakania.
      Nie wiem, czy mam piękny styl i łatwość pisania- ot, po prostu to robię.
      Jednak być może w najbliższym czasie pojawi się opowiadanie na tym blogu, ponieważ kiedyś bardzo lubiłam takowe pisać.

      Usuń
  4. Pamiętaj ,że nie możesz się poddać. To bardzo ciężkie ale dasz sobie rade. Było mi smutno gdy to czytałam. Czasem jak każdy użalam się nad sobą, ale widzę że inni mają gorzej. Masz rodzine która będzie Cię wspierać i przyjaciół. Owszem teraz masz ciężko ale będzie lepiej. Trzymaj się ciepło i będę częściej tutaj zaglądać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma hierarchii problemów- każdy problem jest tak samo ważny, nie istnieje coś takiego jak „ktoś ma gorzej”.
      Dziękuję za słowa otuchy.
      Cieszę się, że będziesz tu częściej zaglądać, mam nadzieję, że nie z litości.

      Usuń
    2. Oczywiście ,że nie. Ale zainteresowała mnie Twoja osoba i myślę ,że dzięki temu blogowi dowiem się o Tobie czegoś więcej.

      Usuń