Interesowałam się psychologią od około 3 klasy podstawówki.
Ciekawiły mnie meandry podświadomości i ile można dowiedzieć się o ludziach na
podstawie ich gestów. Z czasem zauważyłam, że jestem niezła w odczytywaniu
emocji, intencji rozmówcy. Co raz więcej ludzi dało się łatwo rozgryźć.
Oczywiście nie uważałam, że wszystko o nich wiedziałam, w końcu sama poznałam
siebie w niewielkim stopniu.
Jednak w moim życiu pojawiła się osoba, której intencji i
zachowań w ogóle nie mogłam pojąć. Może
dlatego tak mnie intrygował, przyciągał. To, jak zapewne się domyślasz to była
pierwsza osoba, w której się zauroczyłam. Chociaż uczucie trwało 6 lat, była to
miłość(?) nieodwzajemniona. Tak z resztą chyba bywa z pierwszymi zauroczeniami.
6 lat? Moje koleżanki, które były świadome całej beznadziejności sytuacji zawsze
się dziwiły.
Chodziliśmy do jednej podstawówki. Byliśmy przyjaciółmi… tak
mi się przynajmniej wydawało. Potem, kontakt się urwał. Od trzech lat go nie
widziałam. Na początku byłam rozżalona, walczyłam o ten kontakt, próbowałam
pisać, nic. Jednak dotarło do mnie, że jestem żałosna, że to, co robię, nie ma
sensu. To nawet zabawne, ile dałabym, żeby go wtedy zobaczyć. Uczucie powoli
wygasało, by być zupełnie wypalone w wakacje. To, o czym tak bardzo marzyłam-
spotkaniu się z nim- stało się rzeczywistością. Przez przypadek spotkałam go w
grupce naszych wspólnych znajomych. Wszyscy się ze mną przywitali, oprócz
niego. W ogóle, traktował mnie, jakby mnie nie było. Może to wstyd? Wątpię,
myślę, że nie było by go stać na takie uczucia. Porozmawiałam, pożegnałam się i
z niesmakiem odeszłam.
I jak to bywa z prawami natury:
„Kiedy nie chcesz kogoś spotkać, możesz być pewien, że będziesz wpadał
na tą osobę przy każdym kroku.”
Widziałam go ponownie w te same wakacje. Nie wiem, czym podkuszona, postanowiłam do
niego napisać. O dziwno, numer telefonu od trzech lat ten sam. Odpisał. Rozmowa
ogólna, o niczym. Nie kleiła się. W końcu o czym mieliśmy rozmawiać? To
utwierdziło mnie, ze moje działania nie miały sensu.
I znowu wkradają się wyższe siły natury. Widuję go bardzo często, mimo, że ani razu z
nim nie porozmawiałam. No i idzie na urodziny mojej koleżanki. Boję się trochę,
ponownego spotkania z nim. Ale jak na razie spokojnie. Do urodzin daleko, a
informacja czy się pojawi, nie jest potwierdzona.
Powoli wracam do teraźniejszości i mojego obecnego obiektu
westchnień. Marcin. Tak jak wspomniałam, postanowiłam go sobie odpuścić. Ale
stało się dokładnie, jakby o tym wiedział. Postanowiłam "olewać go" w
czwartek. Powiem tak: nie pomaga mi w moim postanowieniu.
Już na pierwszej przerwie w piątek przysiadł się do mnie. Zaczęliśmy
się śmiać, z opowiadanych sobie historii. Powiedziałam mu, że boję się
pierwszej lekcji z nową nauczycielką od języka. Na lekcji dosiadł się do mnie, mówiąc z uśmiechem:
„Nie martw się, wszystko ci wytłumaczę.”. Co prawda bardziej mi przeszkadzał,
co chwila do mnie mówiąc. Chyba najbardziej rozbrajającym tekstem było, kiedy "z
bananem na twarzy" oznajmił mi, że mam bardzo duże oczy. Nie potrafiłam co
prawda zrozumieć, czy miał na myśli „duże, piękne oczy” czy „duże, ćpuńskie
oczy”.
No właśnie, ja go w ogóle nie
rozumiem. Jednego dnia, robi tak jakby wszystko, żeby mnie rozbawić,
porozmawiać ze mną. Następnego dnia potrafi wydusić tylko „Cześć”. Ponad to ma
wiele koleżanek (w których duża liczba jest w nim zakochana.). Bardzo boję się
tego, że jest typem osoby, która za przeproszeniem „podrywa wszystko co się
rusza i nie rusza”, a ja dałam się omamić.
Rodzą się pytania:
Czy w końcu ma dziewczynę, czy nie?
Jak mam się wobec niego zachowywać?
Jak ta sytuacja się potoczy?
Czego on ode mnie chce?
Może czas da mi odpowiedzi…